Marcin Sikorski
Do napisania
dzisiejszego materiału zainspirowała mnie książka “Made in China”.
Wzruszająca,
dziennikarska relacja, w której autorka opisuje losy i historię tzw. dagongmei
czyli młodych kobiet, które wcielane do chińskich fabryk służą za siłę napędową
postępującego kraju.
Dagongmei to tak
naprawdę względnie świeżo ukuty termin, oznaczający nowy rodzaj stosunku pracy
zasadniczo różniący się od tego z okresu Mao.
Zapożyczony termin
kantoński jest wielowarstwowym słowem, w którym pierwszy człon oznacza
„pracować dla szefa” lub “sprzedawać siłę roboczą” zaś mei oznacza młodszą
siostrę. Przy czym młodszą siostrę nie tylko jako płeć, ale także jako stan
cywilny. W tym kontekście mei to samotna, niezamężna i młodsza (co
automatycznie oznacza niższą statusem) kobieta.
W przeciwieństwie do
terminu „robotnik” (gongren), który miał najwyższy status w retoryce
socjalistycznej za czasów Mao, nowe słowo dagong oznacza pracowniczkę niższej
kategorii.
Dużo, dużo niższej
kategorii.
Jak zauważyła
autorka:
Dagong oznacza nie tylko odejście od socjalistycznego szefa, ale raczej przybycie nowych szefów z globalnych społeczeństw kapitalistycznych. Dagong (...) odnosi się do pracy dorywczej, którą można zwolnić i którą może zastąpić tańszym pracownikiem. Wartość dagong, jeśli taka istnieje, jest określana przez siły rynkowe (...).
Innymi słowy to taki
sezonowy pracownik, do którego nie ma większego sensu się przywiązywać.
To przerażające i
zarazem fascynujące podejście do jednostki należy rozpatrywać w kontekście
dynamicznego rozwoju Chin, w którym jednocześnie, na scenie krajowej, działają
dwie potężne siły. Pierwsza składa się ze zmieniających się sposobów regulacji
społecznych i politycznych w ramach inżynierii społeczeństwa przez państwo
partyjne. Druga to wzrost urynkowienia społeczeństwa socjalistycznego, w którym
pochwala się „poszukiwanie nowoczesności” lub „poszukiwania globalności” w myśl
dewizy "wprowadzając Chiny na tor globalizacji”.
Ot, takie hybrydowe
połączenie partii, państwa i postępu, w którym posłuszny pracownik jest
jednocześnie efektem ubocznym i głównym elementem równania.
I właśnie na tym
pracowniku chciałem się na moment skupić. A szczególnie jego stanie zdrowia i
bezpieczeństwie bo był to jeden z tematów tegorocznych obchodów 70 rocznicy
chińskiej republiki ludowej. Obchodu obchodzonego z wielką pompą. Obchodu
podczas którego usłyszeliśmy mnóstwo motywujących słów i stwierdzeń dotyczących
właśnie pracownika:
Powstanie Chin Ludowych
to historyczne wydarzenie, które odmieniło los państwa, jak i jego biednych,
słabych i zastraszonych mieszkańców, żyjących w poniżeniu przez ponad 100
lat(...) Cały naród, wszystkie grupy etniczne, razem, ramię w ramię, ciężko
pracowały na osiągnięcia tych 70 lat. Dziś socjalistyczne Chiny stoją mocno i
pewnie (...) W marszu naprzód wszyscy obywatele Chin muszą uznawać przywództwo
Komunistycznej Partii Chin, dążyć do rozwoju socjalizmu z chińskim charakterem,
wdrażać program i zalecenia partii, jej strategie i plany.
Padło dużo słów na
temat postępu, rozwoju, potrzebie ciągłego rozwijania się, zmieniania na
lepsze, konkurowania z Zachodem i inne ckliwe frazesy, które zamykały się w
sformułowaniu “to wszystko dzięki Wam, ciężko pracującym ludziom”.
Na to wszystko nałożył
się też koncept technologii, która ma pomóc tym oto pracownikom w dalszym i
doskonalszym budowaniu jeszcze lepszego jutra.
Oszczędzę Ci jednak
puste frazesy, a przez palce przecisnę jedynie to co najistotniejsze, skupiając
się na wzmiance dotyczącej Internetu rzeczy, który ma sprzyjać ochronie zdrowia
biednego pracownika. Ma monitorować wiele parametrów, uostrzegać i zabezpieczać
jego życie.
Tu na scenie pojawiają
się wszelkiej maści sensory i czujniki (zamknięte w bransoletach oraz paskach)
rozmieszczone na ciele pracownika. Pozwala to monitorować sygnały fizjologiczne
takie jak akcje serca, częstość oddechów, EKG, temperaturę ciała, pozycję ciała
i ciśnienie krwi. Do tego ma to pomóc w przechwyceniu niekorzystnych działań
takich jak UV, problemy z oczami, stężenie CO2, problemy z ciśnieniem, głową, a
w swym ostatecznym poziomie dojrzałości, już jako kompleksowy system, będzie
wykorzystywany do monitorowania i uczenia się sztucznej inteligencji na temat
warunków otoczenia ludzi. A wszystko by lepiej zrozumieć to otoczenie i zadbać
o biednego pracownika.
Ja wiem, IoT w formie
smart-biżuterii to wspaniały marketingowo koncept. Ta niezwykła zaleta w
postaci poręczności dzięki czemu coraz lżejsze i zgrabniejsze rozwiązania
zyskują charakter nieinwazyjnego i dyskretnego medium monitoringu.
Dodatkowo jest to
relatywnie tanie rozwiązanie - bo przecież takie urządzenie i systemy możemy
wygenerować na zawołanie tu, na miejscu, właśnie w Chinach.
Do tego pojawia się
niezawodność komunikacji - w końcu chcemy mieć nieprzerwaną i optymalną
komunikację w stosunku do wydajności. Chcemy wiedzieć wszystko o naszym biednym
pracowniku. Mieć ostrożny kompromis między komunikacją, a obliczeniami by
posiadać niezawodny system. W końcu chcemy by te czujniki działały
nieprzerwanie bez względu na niesprzyjające środowisko.
Idylla.
Widzisz dokąd
zmierzam?
Hipokryzja i element
rzekomego dbania o pracownika poraża mnie swoją bezpośredniością. Nie po raz
pierwszy IoT stało się zgrabnym narzędziem w rękach polityków, którzy próbują
sprzedać inwigilację upakowaną w rzekomą troskę o dobro i zdrowie człowieka.
Ja wiem - siła, duma,
zjednoczenie. Nacjonalizm i jedność. Naród ponad wszystko. Duch wspólnoty nigdy
nie zginie, ale mierzi mnie wykorzystywanie wizerunku IoT do inwigilowania
ludzi pod pozorem dbania o naród.
Pozwól, że wrócę na
moment do “Made in China”, w której możemy przeczytać, że:
Przemijalność jest dominującą cechą życia chińskiego dagongmei. Ich pobyt w miejskich fabrykach jest często krótkotrwały - od czterech do pięciu lat. To przejściowe życie zawodowe nie jest decyzją emigrantek, lecz konsekwencją spuścizny socjalistycznej kontroli oraz pozostałością chińskiej rodziny patriarchalnej (...) Na to wszystko nakłada się przedmiotowe traktowanie, wymuszenia, groźby, zastraszenia, pobicia i inne elementy pracowniczej codzienności.
IoT ma tu kogoś
ratować i komuś pomóc? Ma być ratunkiem dla wykorzystywanego i przepracowanego
pracownika?
Wolne żarty.
Niech najlepszym
opisem i sędzią nie będzie moja opinia lecz pewne sprawozdanie, jedno z wielu,
warto dodać, wypełnione anonimowo przez szefa pewnej dużej, znanej firmy, w
którego fabryce pracują dagongmei:
W tym tygodniu przyłapano pracowniczkę na pomaganiu innym pracownikom poprzez wybijanie karty czasowej podczas jej nieobecności. Było to poważne naruszenie (...). Pomocnik zostanie ukarany poważniej niż ten, który poprosił o pomoc. W fabryce należy ponosić odpowiedzialność tylko za siebie. (...)
Dalej czytamy:
W poniedziałek firma
przeprowadziła kontrolę akademika pracowniczego. Narzędzia produkcyjne, takie
jak nożyczki i taśma klejąca, znaleziono w kojach dwóch pracowników. Chociaż
nie są to drogie rzeczy, są to akty kradzieży. Zgodnie z przepisami fabrycznymi
na tych dwóch pracowników nałożono grzywnę w wysokości pięćdziesięciu juanów.
(...) Jeśli ponownie naruszą regułę, ci dwaj pracownicy zostaną natychmiast
zwolnieni. (...)
A jeszcze dalej
dodaje:
Podczas kontroli
znalazłem kartony, które pracownicy przynieśli, aby zrobić ławki w swoich
pokojach. Podkreślam, że pracownicy nie mogą zabierać żadnych materiałów
produkcyjnych poza bramę fabryki, nawet jeśli są odpadami. Odpady nie są twoją
własnością, należą do firmy. Nie masz prawa z niego korzystać. Mogę to też
traktować jako kradzież. Twój nawyk przyjmowania odpadów do domu powinien ulec
zmianie!
Naszło mnie na takie
krótkie przemyślenie bo zależy mi na bronieniu dobrego imienia technologii.
Szczególnie gdy słyszę jak ktoś wyciera sobie nim twarz i wmawia ludziom, że to
dla ich dobra.
I ja zdaję sobie
sprawę, że taki jeden tekst nie zmieni naszej rzeczywistości w żaden sposób,
tak może będzie pewnym kontrargumentem dla osób, które spoglądają na
rzeczywistość jedynie z jednej perspektywy.
Bo jak mawiał Alain
Touraine:
Wszyscy jesteśmy zaangażowani w przygodę nowoczesności; pytanie brzmi, czy jesteśmy niewolnikami na galerze czy przechodniami z bagażami, którzy podróżują z nadzieją, mając świadomość przerw, które będziemy musieli zrobić.