Marcin Sikorski
Kupuję nowy produkt IoT i czuję to paskudne mrowienie z tyłu
głowy. Już przy kasie dociera do mnie myśl, że producent zmusi mnie do swej
dedykowanej aplikacji.
Czy tego chcę czy nie mierzę się z koniecznością instalacji. A bo to warto? Zajęta pamięć, zapełniony pulpit i świadomość, że będę korzystać z tego rozwiązania z rzadka.
No ale pewno będę. Na święty nigdy lecz życie mnie do tego zmusi. Rodzinie się pochwalić, by mieć święty spokój, by dostać najnowszą aktualizację.
Kolejka rusza, a wraz z nią rusza pasek postępu.
Wracam do domu i zastanawiam się dokąd zmierza ten szalony trend. Ta śmieciowa idea “zróbmy sobie aplikację”. Pół roku roboty w rytm jojczenia developerów by wypuścić coś czego nikt nie oczekiwał. Coś czego nikt nie chce. Byle wyrobić normę i usprawiedliwić się myślą “inni przecież też tak robią”.
Zwracam wzrok ku Chinom, a te patrzą na takie podejście z pogardą. Uśmiechają się pod nosem widząc jak rynek zjada własny ogon, a to oni nęcą przynętą.
U nich rządzą mege aplikacje. Projekty, które w Europie i Stanach są nie do pomyślenia.
Żeby jedna aplikacja była od wszystkiego? Żeby zajmowała mało miejsca? Żeby była szybka, wydajna i lekka?
Przecież Agile tego nie udźwignie! KPI się nie zepną! Tak się przecież NIE DA!
Tymczasem taki WeChat oferuje inne rozwiązanie. Elegancki sposób na wykoszenie konkurencji i zagarnięcie rynku. Zjeść ciastko i mieć ciastko. A wszystko za sprawą mini programów. Takiej chińskiej koncepcji.
A ta jest nad wyraz prosta - dajmy developerom know-how i wydajne środowisko, w którym wszystko działa. Weźmy ich pod swoją opiekę i sprawmy, żeby skupiali się na budowaniu. Damy im gotowe klocki, z których będą mogli dowolnie przebierać i niech działają. Zyskami dzielimy się uczciwie, a jak klient wyczuje potencjał to stajecie się częścią oficjalnego zespołu i udziały wzrastają.
Żadnego babrania w ustawianie środowiska. Konfliktów ze wsteczną kompatybilnością. Problemów z zestawieniem potrzebnych narzędzi. Masz godzinkę i ciekawy pomysł? Zapraszamy do swego klubu. Na początek tyle ci wystarczy.
Odgórnie narzucone reguły są finezyjne i przemyślane.
Maksymalna waga kodu nie może przekroczyć 4MB. Aplikację ładujemy bezpośrednio z poziomu naszych serwerów. Nigdy nie musimy aktualizować - zawsze zaczytujemy najnowszą wersję do klienta. Pozwalamy na pracę offline. No i nie musimy się w ogóle autentykować.
Chcesz udostępnić swój pomysł użytkownikom? Masz zakres ponad 60 różnych metod.
Chcesz ulokować aplikację w chatach? Wybierz tylko w jakim formacie.
Chcesz pełną swobodę? Deep linking umożliwi Ci to.
Chcesz integracji z płatnościami, IoT, Bluetoothem lub kodami QR? Proszę uprzejmie.
Chcesz uniknąć permissionów? Te już są udzielone w matce-apce, głuptasie.
I tak robi się biznes. I tak pracuje się efektywnie.
Koszt produkcji spada o 50%. Pół roku planowania zamieniasz na kilka tygodni działania. Czas ładowania mierzony jest w sekundach. Testy możesz wykonać w dowolnym momencie dojrzałości. A spójny kod dla iOS oraz Androida? To masz w bonusie.
Gdzieś tam słyszę cichy płacz europejskich developerów.
Tu panują stare, dobre zasady - pracujemy pilnie by dać światu małe, zepsute, paskudne bękarty. Jednorazowe aplikacje, których ludzie nienawidzą. Których pragną pozbyć się czym prędzej. No ale są własne. Sygnowane. Z bajeranckim logo firmy. Jak gdyby to był jakikolwiek wyznacznik.
Słyszę też głos sprzeciwu. Że mini programy nie są idealne.
Brakuje push notyfikacji. Nie ma dedykowanych sklepów. Nie można pisać na nich gier. Nie wspierają VR. Że trzeba zapewnić API w obrębie Chin. I nie da się zbierać czułych danych jak loginy, numery telefonu czy inne hasła.
Normalnie jak żyć?
Miliard aktywnych, dziennych użytkowników musi się z pewnością mylić.
Jak przetrwać na rynku, w którym trzeba się starać. W którym rzeczy działają, a użytkownik nie jest traktowany jak idiota, którego można naciąć.
No ale lepiej zastaw się, a postaw się byle udowodnić, że to MY mamy rację.
Szkoda, że tak niewielu managerów spogląda w stronę Azji. Już pal licho temat sztucznej inteligencji, PWA (Progresive web apps), ciekawych rozwiązań z obszaru bezpieczeństwa czy adaptacji computer vision do celów firmowych. To jeszcze nie ta liga. To nie ten moment.
Ale do wspólnej dyskusji to można by już zasiąść. Spróbować tak dla odmiany wspólnie. Pod jednym dachem. Bez wymyślania koła na nowo. I wówczas, może na moment, zmieniłby się rynek na lepsze.