Opinia

Renesans 2.0 - jak zostać współczesnym futurystą?

02 kwietnia 2020

Ach gdybym tylko został futurystą w erze nowego renesansu...

Wówczas z pasją uczyłbym by zwracać większą uwagę na życie i technologie dziejące się nieopodal. Szczególnie te, które tak łatwo i przyjemnie ignoruje się przez nieznajomość oraz niezrozumienie.

Założyłbym klan entuzjastów i zwolenników, którzy wyznawali by ze mną dataizm - filozofię, w której na piedestale stałyby dane. Religię, której bożkiem byłaby informacja. Ideologię, której dogmaty oparłbym na wierze w nieomylność spływających danych. Nieustanny potok, który zawsze ma rację. Ocean, w którym można odnaleźć prawdę. Źródełko, które przepowiada przyszłość. Tajemnicze, nieodgadnione, nierozpoznane, lecz wi(e)dzące więcej ode mnie.

Jako futurysta nie silił bym się na truizmy - straszyłbym niedowiarków i utwierdzał zwolenników w ich właściwym wyborze. Podzieliłbym społeczeństwo wedle prostego algorytmu - technicznie godnych oraz tech-analfabetów. Tych których czeka zbawienie i ofiary losu, które nie dostrzegają zbliżającej się fali zmian, która już dziś podmywa im fundamenty życia.

Futurystyczny zmysł pozwalałby mi nawracać zagubiony biznes, który trzyma się starych ram. Ten sam biznes, który okopał się bezpiecznie w okopach zwanych: “ekologią, samoświadomym pracownikiem, dobrą zabawą i pozornymi zmianami”, które w istocie są wyświechtanymi szatami króla zmierzającego na wygnanie. W odludne miejsce tych, którzy negują rzeczywistość.

Mój futurystyczny zmysł nakreśliłby nowego witruwiańskiego człowieka, którego proporcje cielesne mieszały się w relacji z technologią i nieustannym procesem zmian. Nowy człek wpisywałby się w rzeczywistość przepełnioną chmurami, IoT, AI, Blockchainem, VRem, VC oraz pojęciami, które sam Lem kreślił by ostrożnie na kartach swych powieści.

Pozycja futurysty namaściła by mnie mocą do czynienia cudów i głoszenia nadziei! 

Mógłbym wskazać pociąg do wiedzy i szukania sensu życia. Proponowałbym zaangażowanie, relację, miłość oraz świadomość jako lek na technologiczne zagubienie, które nie musi oznaczać pustki. Wskazałbym na współczucie, wyobraźnie, etykę, kreatywność, emocje, empatię jako możliwość bezpiecznego dojrzewania w szalenie niestabilnym świecie. Słowo “algorytm” postawiłbym na szali z “androrytmem” - cechami, które należą wyłącznie do człowieka i czynią go wyjątkowym i unikalnym elementem na mapie świata.

Karciłbym jednak edukację. I rządy. Oraz status quo, który zgubił posmak ryzyka. Ludzi, którzy są ospali i dali sobie narzucić niespójną, osobliwą wizję świata przepełnionego konsumpcją i łatwo zastępowalną pracą. Tech-nomadów występujących jako pacynki obskurantyzmu. Mówiłbym często i gęsto o umysłowej ciemnocie i wstecznictwie, który odbije się na ludziach. Straszyłbym maszynami, które czają się za rogiem. Prostotą zastąpienia tych, którzy nieugięci ideowo ugną się pierwsi biznesowo.

Potem sięgnąłbym do worka swoich wyświechtanych haseł i opowiedział o granulacji i limitach. O chaotycznym środowisku, trudzie łączenia, zawiłej terminologii i zajadłej konkurencji. Przynosiłbym problemy, niepokoił zanikiem prywatności, ganił bezpieczeństwo. Kpił z bezcelowości, jasnych planów i chwiejnej promocji.

Koniec końców stwierdziłbym, że nie istnieje większa przyjemność jak publicznie sponiewierać dobre imię zagrożenia by potem ogłosić się zbawcą, któremu od zawsze zależało.

Ach gdybym tylko został futurystą w erze nowego renesansu...

  • linkedin
  • twitter
  • facebook

Podziel się

Dołącz do dyskusji